W poprzedniej części poruszony został problem odstąpienia od umowy, złożenia stosownego oświadczenia oraz zachowania terminu. W tej części dotknięta zostanie problematyka nieco mniej doniosła i pragmatyczna, czyli odesłanie nietrafionego prezentu oraz zwrot gotówki przez przedsiębiorcę.

Termin do odstąpienia od umowy został przez nas zachowany, a stosowne oświadczenie złożone. Przyszedł więc czas na kolejny etap, czyli zwrot rzeczy. Czynność niby prozaiczna, niemniej jednak jej dokonaniem budzi w nas pewne wątpliwości. W sytuacji tej najistotniejsze jest pytanie: kiedy? Od razu, po świętach? Otóż odpowiedzią na to pytanie jest treść art. 34 ustawy o prawach konsumenta. Analizując jego treść, trafiamy na zwrot: „niezwłocznie, jednak nie później niż 14 dni od dnia, w którym [konsument] odstąpił od umowy”. Aby nie być gołosłownym, powrócę do naszego przykładu z telefonem. Prezent odbieramy 22 grudnia. Otwieramy go i stwierdzamy, że nam nie pasuje, nie posiada pożądanych przez nas cech. Odstępujemy od umowy 27 grudnia – i ten dzień oznaczyć należy jako początkowy moment biegu czternastodniowego terminu na dokonanie zwrotu rzeczy.

Kto płaci?

Zapakowanie przesyłki to jedno, a drugie to jej wysłanie i zapłata za nią. O ile zapakowanie i wysyłką nie budzą żadnych wątpliwości, o tyle dokonanie zapłaty choćby kilkunastozłotowej już tak. Powstaje zatem pytanie: kto płaci? Odpowiedzią jest art. 34 ust. 2 przedmiotowej regulacji. Zgodnie z jego brzmieniem konsumenta obciążają tylko koszty bezpośrednio związane ze zwrotem rzeczy, chyba że przedsiębiorca zgodził się je ponieść lub nie poinformował konsumenta o konieczności ich poniesienia. Co rozumieć przez koszt bezpośredni? – zapytacie. Chodzi właśnie o koszt wysyłki.

Używać czy nie używać?

Zanim dokonamy zwrotu towaru, musimy stwierdzić, że prezent nie ma pożądanych przez nas przymiotów. Żeby tego dokonać, należy danego przedmiotu używać. W związku z tym rodzi się pytanie o granice używania. Chcąc rozwiązać tę kwestię, ponownie odwołam się do treści ustawy. Określa ona bowiem granicę używania jako konieczną do stwierdzenia charakteru, cech i funkcjonowania rzeczy. Zwrot ten brzmi nieco mgliście, dlatego postaram się go rozkodować na naszym przykładzie telefonu. Robienie zdjęć, dzwonienie, pisanie esemesów – czynności te bez wątpienia wpisują się funkcjonowanie rzeczy. Do kategorii tej nie zaliczymy natomiast testów wytrzymałościowych, prowadzących do uszkodzenia obudowy lub ekranu oraz wszelkich innych czynności mogących prowadzić do zniszczenia lub uszkodzenia rzeczy.

 

Podsumowując: nie taki diabeł straszny, jak go malują. Pamiętać należy, że korzystamy z naszego prawa, które ma określone granice i których nie można przekraczać. Wówczas nie będzie to korzystanie z prawa, a jego nadużywanie i wypaczenie jego treści.

Komentarze