Jakiś czas temu głośno było o kłopotach Huaweia, chińskiego producenta (głównie) smartfonów. Warto przy tej okazji rzucić nieco okiem na chińskie produkty. A tych jest… no cóż, sporo. Wystarczy nadmienić tylko, że odwiedzając dowolny europejski kraj mamy znacznie większą szansę na kupienie pamiątki właśnie z Chin, zamiast z tego kraju.
Nie wszystko złe co chińskie
Nie mam tu ochoty roztrząsać względów politycznych, wolałbym się skupić na samej kwestii różnorodności i jakości tychże produktów. A te dzielą się na dwie główne kategorie:
produkty markowe (czyli takie, o których słyszeliśmy) – to właśnie między innymi wspomniany Huawei, ale też na przykład Xiaomi czy Lenovo. Firmy nam znane, czasem też lubiane. Przeważnie produkty tych marek są całkiem niezłe, a i zdarza się, że wręcz zajmują dla siebie całkiem pokaźny udział rynku. Często też stosują rozwiązania ciekawe lub wręcz innowacyjne. W tym wypadku określenie “chiński” nie ma wydźwięku negatywnego, to zwyczajne geograficzne określenie miejsca głównej siedziby producenta.
Powiało trochę nudą, prawda? Wszystko takie idealne, wymuskane, markowe… całe szczęście mamy też drugą grupę!
produkty niemarkowe, czyli klasyczne “made in china”. Wszystko, co powstaje po taniości i przeważnie jest jakąś kopią lub imitacją innego produktu. Kupując tego typu przedmioty, płacimy z reguły wyłącznie za koszt produkcji i marżę. Nie ma kosztu marketingu, nie ma kosztu managerów (chyba że poganiaczy w fabrykach zaliczamy do tej grupy), nikt nie płaci za design. Ten zwykle jest “zapożyczony” z innego produktu. Czyli darmowy. Jak Jeremy Clarkson kiedyś określił: “Wyrażenie naruszenie praw autorskich musiało zostać strasznie źle przetłumaczone na mandaryński”.
Głębiej do jaskini zła
To jednak nie wszystko, te produkty bowiem możemy zaliczyć do dwóch kolejnych grup, i tu dopiero robi się ciekawie. Są wśród nich produkty “złe” – i początkowo może się to wydawać zaskakujące, ale to jest ta lepsza kategoria. Drugą bowiem stanowią produkty “tragiczne”, tudzież “koszmarne”. Dokładnie te, które wyglądają, jakby najmniejszy ich dotyk miał grozić co najmniej natychmiastową koniecznością amputacji dłoni. Są wykonane z tandetnego plastiku i absolutnie zawsze są źle spasowane. Napis “made in china” na nich jest jedynie formalnością, wszyscy i tak to wiedzą. Aby pomylić takowy produkt z oryginalnym, trzeba by prawdopodobnie być pozbawionym trzech zmysłów jednocześnie, a i wtedy nie jest to takie oczywiste.
Te wytwory chińskiego rynku składają się z dwóch podstawowych budulców. Pierwszy to tani, tandetny plastik, którego zazwyczaj boimy się dotknąć. Przeważnie wygląda, jakby był rakotwórczy. Drugi to oczywiście ulubione spoiwo Kraju Środka – klej na gorąco. Można początkowo pomyśleć, że namiętne używanie z tego akurat materiału podyktowane jest jakimiś szczególnymi względami kulturowymi. Byłem jednak w Chinach i okazuje się, że ani Mur Chiński, ani nawet nowsze budowle nie są wykonane w tej technologii. Argument jest dużo bardziej prozaiczny.
Wszystkie te przedmioty mają jedną wspólną cechę, która jest absolutnie najważniejsza. Mogą działać źle albo wręcz nie działać wcale, najważniejsze jednak aby były TANIE. Tak tanie jak to tylko możliwe, ponieważ nikt nie kupuje tragicznych chińskich przedmiotów dla ich jakości…
Chińska ruletka
Byliście kiedyś w kasynie? Każdy wie (mam nadzieję), że kasyno zawsze wygrywa. Wszystko jest zatem w porządku, dopóki traktujemy je jako rozrywkę. Wydajemy pieniądze, a w zamian za to możemy pobawić się w hazard.
Dokładnie tak samo działa portal z produktami z Chin. Stawki są niskie (zaczynają się już od kilkunastu centów), a czynnik losowy dokładnie taki sam. Ostatecznie: tak czy inaczej przegramy. Osobiście nazwałbym to kasynem dla cierpliwych, w którym dostępna jest tylko jedna gra – chińska ruletka. Zasady są proste – spośród wszystkich produktów wybieramy jeden (lub kilka, zakłady łączone są jak najbardziej możliwe) i zamawiamy go. Sprzedawca wysyła nam jakiś produkt, który może (ale niekoniecznie musi) być tym co zamówiliśmy. To znaczy, będąc ścisłym – sprzedawca wysyła nam dokładnie to, co wybraliśmy, przy czym przeważnie okazuje się, że nasze mniemanie o tym produkcie było znacznie przeszacowane.
Teraz następuje część dla cierpliwych – trzeba poczekać, aż przesyłka dotrze. Czasem 6 tygodni, czasem 8, czasem nie dociera wcale. Tak jak mówiłem – ryzyko przegranej jest wysokie. W teorii jednak możemy uzyskać zwrot i zagrać jeszcze raz. Kiedy jednak produkt już dociera, najczęściej mają miejsce dwa scenariusze:
element niespodzianki – zapomnieliśmy, że w ogóle coś zamawialiśmy i jesteśmy zaskoczeni. To jest ekwiwalent znalezienia w kieszeni banknotu, który oczywiście należy do nas, ale przez to, że o nim zapomnieliśmy – mamy wrażenie, jakbyśmy dopiero co znaleźli go na ulicy.
element “spodziewanej” niespodzianki – kiedy pamiętamy, że coś zamówiliśmy (lub nawet pamiętamy dokładnie co), jednak po rozerwaniu opakowania okazuje się, że to zupełnie inny produkt.
Ta gra ma jedną zasadniczą zaletę. Najlepszy element zaskoczenia uzyskamy, wydając niewiele pieniędzy. Wtedy rozbieżność między naszymi oczekiwaniami a rzeczywistością może być naprawdę olbrzymia. Takiego efektu nie uzyskamy przy zakupie droższych produktów z jednej prostej przyczyny – narażamy się na ewentualność otrzymania standardowego “złego” produktu, a nie tego “tragicznego” .
To jak, zagracie w ruletkę Made in China?
materiał pochodzi z: http://glosnomysle.eu
gfx: licencja cc0
Komentarze