Producenci samochodów przeznaczają znaczne sumy pieniędzy na rozwój i popularyzację idei aut elektrycznych. Działania te zakrojone są na szeroką skalę i obejmują wszystkich liczących się na rynku graczy.

Nie mówi się jednak o przyczynie, która doprowadziła do takich działań. Jest nią prawodawstwo, które zmusza fabrykantów do wprowadzania „ekologicznych” rozwiązań niespełniających potrzeb klientów, rozwiązań wymuszanych i sztucznie kreowanych przez europejskich notabli, chcących poprawiać jakość powietrza nad wspólnotowym niebem. W miejscu tym należałoby się zatrzymać i zastanowić się nad sensem poniższych zdań: Czy tak naprawdę potrzebujemy samochodów elektrycznych? Czy nie są one jedynie bańką spekulacyjną stworzoną na potrzeby lobby chcącego zarobić na naiwnych ciężkie pieniądze? Pytania te, choć istotne i podstawowe, wciąż pozostają bez odpowiedzi i obawiam się, że uzyskanie ich w obecnej sytuacji nie będzie możliwe ze względu na uporczywe wprowadzenie na rynek aut, które są w obecnym kształcie technicznym pojazdami trudnymi w sprzedaży.

Działania producentów

Aby sprostać parytetom kreowanym przez UE producenci opracowują nie tylko kolejne modele, ale także generacje aut elektrycznych. Warto tutaj wspomnieć o działaniach marek takich jak Jaguara, który w tym roku wypuścił na rynek w pełni elektrycznego SUV-a o nazwie I-Pace, który ma być bezpośrednim konkurentem dla Tesli oraz Hyundaia, który zaprezentował Kone będąca ciekawą alternatywą segmentu. Marki niszowe to oczywiście tylko wycinek szerokiego spectrum działania. Jeśli przyjrzymy się niemieckiemu gigantowi branży automotive, z pewnością zauważymy podobne tendencje i wymienimy auta takie jak E-tron czy EQC. Nie możemy jednak zapominać o Porsche i modelu Taycan, który ma stanowić hybrydę dalekiego zasięgu.

Wizerunek populizmem ogrzewany

Postrzeganie samochodów elektrycznych przez producentów znacznie się poprawiło i jest zasługą dwóch czynników. Pierwszym jest Elon Musk i jego Tesla, a drugim, znacznie bardziej przyziemnym, jest nagonka na silniki wysokoprężne i związane z tym działania, a co za tym idzie spadek zainteresowania klientów pojazdami o napędzie konwencjonalnym. Toteż producenci wychodząc naprzeciw przez ostatnie 12 miesięcy składali rozliczne obietnice mające pokazać ich jako świadomych przedsiębiorców dbających o środowisko naturalne i tak na przykład PSA deklaruje, że do 2023 roku 86% wszystkich oferowanych modeli będzie dostępna w wariancie elektrycznym lub hybrydowym plug-in, FCA natomiast twierdzi, iż do końca roku 2022 będzie oferować ponad 30 modeli z napędem elektrycznym. Nie sposób w tym łańcuchu populizmu pominąć grupy VW, która deklaruje, że do 2020 roku oferować będzie 25 pojazdów elektrycznych oraz to, że do 2025 roku osiągnie roczną sprzedaż na poziomie 5 milionów egzemplarzy.

Populizm versus Ekonomia

Obietnice te brzmią bardzo płomiennie i zwykły wskazywać na ogromny zwrot w myśleniu producentów samochodów. Niestety rzeczywistość jest zupełnie inna, a słowo „elektryczny” według producentów znaczy tyle, co hybryda, a dokładnie silnik konwencjonalny plus niewielki silnik elektryczny, mogący nieco poprawić charakterystykę pojazdu i poziom emisji spalin. W ocenie producentów samochodów pojazdy elektryczne to nie potrzeba rynku, a przymus wywierany przez legislatywę. Stanowisko to jest powszechne i znalazło odzwierciedlenie w wypowiedzi Marka Chernobyego, szefa inżynierów FCA. Opisał on bowiem UE jako najbardziej wymagającego ustawodawcę w przedmiocie ochrony środowiska naturalnego.

Diesel w odwrocie

Silniki wysokoprężne obecnie przeżywają kryzys popularności. Związany jest on z kampanią ekologiczną prowadzoną przeciw nim, której przejawem jest zaostrzanie norm emisyjnych. Na działania te odpowiada FCA, który do roku 2021 na terenie Europy chce całkowicie zrezygnować z silników diesla. Plan ten brzmi niezwykle futurystycznie, niemniej jednak może się on udać ze względu na działania UE, która planuje, aby obecne normy emisji dwutlenku węgla zredukować aż o 30 procent do roku 2030. Aby się to udało, a przede wszystkim było opłacalne, należy przesiąść się do pojazdów elektrycznych. I w zasadzie w tym miejscu dochodzimy do sedna sprawy. Unia narzuca normę emisji na określonym poziomie, a osoby obowiązane do podporządkowania się jej muszą w jakiś sposób to uczynić i aby to zrobić dokonają przemian, które nie są konieczne ze względu na ich realną szkodliwość dla środowiska, ale ze względu na ich relatywnie wyższą opłacalność. Brzmi to nieco dziwnie, ale niestety tak jest. Prościej wprowadzić parytet aut elektrycznych niż zainwestować olbrzymie pieniądze w przebudowę wielu fabryk. Jest to smutne, bowiem zabija ducha motoryzacji, ale z pragmatycznego punktu widzenia jest to sensowne posunięcie.

Ofensywa producentów

Fabrykanci w przeciwieństwie do UE patrzą realnie na potrzebę wprowadzenia aut elektrycznych i odpowiadają: „Spójrzmy prawdzie w oczy. Obecnie zapotrzebowanie rynku na pojazdy elektryczne jest marginalne i nie wynika ono z braku dostępności czy wyboru”. Nie sposób nie zgodzić się z tymi słowami wypowiedzianymi przez Dietera Zetschego, będącego szefem zarządu Daimlera oraz przewodniczącym stowarzyszenia producentów przemysłu samochodowego. W wystąpieniu tym poruszył on także kwestię zmniejszenia tempa wzrostu limitów emisyjnych proponując 20-procentową redukcję limitów emisyjnych oraz wyhamowanie ekspansji elektrycznych aut. Niestety to nie jedyny apel organizacji. W czerwcu tego roku stowarzyszenie ponownie protestowało przeciw pojazdom zasilanym energią elektryczną, a koronnym dowodem była wysoka wartość zakupu tychże, mogąca uniemożliwić nabycie ich przez klientów i aby zobrazować swoje stanowisko przedstawiło ono dane, które pokazują, iż wzrost sprzedaży aut elektrycznych ma miejsce w krajach bogatych takich jak np. Norwegia. Dla kontrastu ACEA zaprezentowała dane z Estonii, w której w roku 2017 zakupiono tylko 43 pojazdy hybrydowe w wariancie plug-in. To jednak nie wszystko: stowarzyszenie wskazuje, iż przymus wprowadzenia na rynek aut elektrycznych może doprowadzić do ogromnych dysproporcji społecznych w krajach o niższym PKB. Niestety UE jest głucha na głosy rozsądku i bez względu na konsekwencje ma zamiar osiągnąć swój cel.

Hamulec infrastrukturalny

ACEA wskazuje, iż niskie saldo sprzedaży wiązać się może także z brakiem stacji ładowania mogących sprostać zapotrzebowaniu użytkowników i twierdzi, że do roku 2025 konieczne będzie wybudowanie 2 milionów stacji ładownia, aby sprostać unijnym parytetom sprzedaży samochodów elektrycznych. Ponadto stowarzyszenie wskazuje, iż ze 100 tysięcy dostępnych punktów ładowania 30% z nich znajduje się w Holandii, a 22% w Niemczech i dla pokazania różnicy wymienia ono Rumunię dysponującą zaledwie 116 stacjami. Oczywiście ACEA nie ogranicza się jedynie do wskazywania potrzeb i działa ono aktywnie, wzywając UE, aby zobowiązała państwa członkowskie do wybudowania i udostępnienia odpowiedniej ilości publicznych stacji ładowania. Wróćmy jednak do motoryzacji. Otóż analitycy firmy AlixPartners twierdzą, iż pojazdy elektryczne i hybrydowe do roku 2025 przebiją 15-procentowy próg sprzedaży zakładany przez KE o 5%. Do takiej samej konkluzji doszli przedstawiciele grupy VW, którzy również założyli identyczne przebicie progu sprzedaży. Nieco inny wniosek wysnuli zaś analitycy LMC Automotive, którzy prognozują 18-procentowy próg sprzedaży do roku 2025.

Ogrom inwestycji

Suma inwestycji w pojazdy elektryczne jest ogromna. Dla przykładu FCA planuje przeznaczyć 10,5 miliarda dolarów na rozwój EV, a inwestycję tą opiera na realistycznych prognozach strukturalnych. Globalnie zaś producenci planują przeznaczyć 255 miliardów dolarów do roku 2022. Dla porównania przez 8 ostatnich lat suma ta wynosiła zaledwie 25 miliardów dolarów. Oczywiście pieniądze te nie zostaną przeznaczone wyłącznie na rozwój zespołów napędowych. Drugim ubocznym celem inwestycji ma być poprawa doświadczeń, jakie można wynieść z jazdy autem elektrycznym i wprowadzenie tychże na poziom wyższy niż w przypadku aut z napędem konwencjonalnym. Wszystko bowiem jest kwestią stymulacji.

Podsumowując, pojazdy elektryczne bez wątpienia wpychają się na rynek. Niestety motywy ich pojawienia wciąż nie są jasne, a przepychanki między politykami a przedsiębiorcami trwać będą jeszcze bardzo długo.

 

Źródło: Automotive News Europe

Komentarze