Mały łobuz z dobrego domu, czyli test Renault Twingo GT
Renault Twingo GT. Dawno nie było u nas auta, które budzi tak wiele kontrowersji. W zasadzie, przynajmniej sądząc po recenzjach w polskim Internecie, można powiedzieć, że na rynku od dawno nie było auta równie budzącego skrajne emocje. To wszystko mimo tak małego rozmiaru i tak niszowej grupy docelowej. Skąd wokół tak „mało znaczącego” auta na rynku tak wiele zróżnicowanych i ostrych opinii? Jaki naprawdę jest ten samochód? Czy rzeczywiście zasługuje na tak sromotny lincz, jaki zgotowali mu polscy dziennikarze? Na te wszystkie pytania oraz wiele więcej postaram się odpowiedzieć w dzisiejszym teście, zapraszam!
Popularny „niszowiec”
Twingo od zawsze było autem dość niszowym. O klasę mniejsze niż bestsellerowe Clio, stworzone stricte dla ludzi zamieszkujących ciasne, europejskie metropolie. Pierwsze generacja, szczególnie w Polsce oskarżana jest o jawny plagiat naszego rodzimego projektu, czyli FSM Beskid. Czy słusznie? Moim zdaniem nie do końca. Oczywiście można zarzucać spore podobieństwo stylistyczne, jednak technicznie produkt Renault wychodził znacznie dalej niż myśli polsko-komunistycznych inżynierów. Dalsze generacje, co prawda już nieco mniej popularne niż protoplasta modelu, uniknęły posądzeń o zbyt daleko idące konotacje do cudzych projektów.
Wróćmy jednak do naszego dzisiejszego gościa. Obecna generacja Twingo jest oparta na najnowszym Smarcie. Faktycznie wygląda niemalże identycznie, szczególnie w swojej „zwykłej” odmianie. Wersja GT wyróżnia się znacząco już na pierwszy rzut oka. Mimo, że zmiany nie są jakoś szczególnie daleko idące i nie ingerują zbytnio w samo nadwozie, to nie sposób przeoczyć fakt, że mamy do czynienia z wersją usportowioną. Pierwsze co zauważymy to oczywiście kalkomanie na karoserii. Sprawa, mogłoby się wydawać, do bólu oklepana, szczególnie w ostatnich latach, za to tutaj wydaje się być bezpretensjonalna i wyjątkowo trafiona. Skutecznie odmienia na lepsze całokształt prezencji auta.
Sportowe detale, sportowy całokształt
Fakt, może nikt nie spojrzy na Renault Twingo GT jak na rasowy, stricte sportowy wóz, ale przecież w tym aucie nie o to chodzi. To nie ma być maszyna do walki na torach, precyzyjna jak chirurgiczny skalpel, to głównie zabawka. Nieco zwariowana, nieco „niepotrzebna” i zwracająca uwagę. Zwłaszcza z tego ostatniego zadania wywiązuję się genialnie. Dużą w tym rolę odgrywają fenomenalne felgi. Mają średnicę aż 18-stu cali, co w pierwszym odczuciu może się wydawać wartością zdecydowania zbyt dużą jak na tak małe autko. Jednak kiedy patrzy się na Twingo na żywo, absolutnie nie odnosi się takiego wrażenia, wręcz przeciwnie, ma się wrażenie, że „wielkościowo” zostały dobrane idealnie. Szczelnie wypełniają nadkola, a do tego ich wzór i połączenia polerowanego aluminium i czarnego „wnętrza” zdaje egzamin z wyróżnieniem.
Oprócz malowania i kół, można zauważyć jeszcze jeden „sportowy” akcent, czyli tył auta. Widzimy tutaj potężnych rozmiarów tłumik z dwoma końcówkami, oraz dyfuzor, który w tym przypadku spełnia funkcję jedynie ozdobną. U mnie szczególnie mieszane uczucia budził ogromny wydech. Kiedy jeszcze nie wsiadłem do auta, zastanawiało mnie po jaką cholerę, zamontowano tak wielką puchę w samochodzie, który napędza silnik o pojemności zaledwie 0.9 litra?! Specjalnie nie napisałem, że motor znajduje się pod maską, bo w Twingo tam go nie znajdziecie. Bliskie spokrewnienie ze Smartem powoduje, że tutaj silnik ma swoje miejsce w bagażniku. A nawet nie w samym kufrze, tylko pod nim. Żeby się do niego dostać trzeba po pierwsze wyjąć wszystkie bagaże, następnie podnieść wykładzinę, odkręcić specjalną pokrywę i dopiero wtedy naszym oczom ukazuje się serce auta. Niezbyt to wygodne, ale za to oszczędza miejsce, tak przynajmniej miało być w założeniu. Jedyną rzeczą, która zdradza z zewnątrz położenia silnika, to niewielkich rozmiarów wlot powietrza, który znajduję na tylnym, lewym nadkolu.
Mały, ale funkcjonalny
Rzeczą, na którą klienci zwracają szczególną uwagę wybierając auto typowo miejskie, jakim bez wątpienia jest Twingo, to ilość miejsca w środku i ogólnie pojęta funkcjonalność. Jak z tej roli wywiązuje się małe Renault? Ogólnie rzecz biorąc dość dobrze, co chyba nie jest zaskoczeniem, bo przecież Francuzi mają spore doświadczenie w budowaniu tego typu pojazdów. Po otwarciu drzwi jeszcze zanim zajmiemy miejsce wewnątrz, pierwsze co rzuca nam się w oczy to przednie fotele. Wyglądają wesoło i zachęcająco, nawet lekko sportowo, chociaż faktycznie z tym sportem mają niewiele wspólnego. Komfort siedzenia jest na akceptowalnym poziomie, chociaż ludzie powyżej 190 cm wzrostu i o większej tuszy nie mają tu czego szukać. Po prostu będą się czuć jak rodzice dzieci uczęszczających do klasy 1-3, w czasie wywiadówki. Siedzisz na zbyt małym krzesełku, wszystko wydaje się jak w domku dla lalek, ktoś surowym głosem wyraża swoje oburzenie, a Wy czujecie się jakbyście totalnie tutaj nie pasowali. Maksymalnym wzrostem, który pozwala na dobre samopoczucie za kierownicą Twingo GT wyznaczam na moje 185 cm.
Mały, a przestronny
Kiedy już wsiadamy do środka, żeby zająć miejsce na jednym z fikuśnych foteli, automatycznie zwrócimy uwagę na kolejną rzecz. Mianowicie podłoga we wnętrzu jest na równi z progiem. Nie ma tutaj żadnego obniżenia, jak w normalnych samochodach. Pierwsze wrażenie jest mocno dziwne, ale im dalej, tym mniej to zauważamy i co najważniejsze w trakcie jazdy zupełnie nam to nie przeszkadza. Ilość miejsca we wnętrzu jest zaskakująco duża, zważywszy na mikro rozmiary zewnętrzne Twingo. Nawet pasażerowie tylnej kanapy nie będą musieli obcinać sobie nóg przed zajęciem miejsca. Chociaż na dłuższych trasach będą narzekać, po pierwsze na hałas, pochodzący od znajdującego się kilkanaście centymetrów za nimi silnika, a po drugie na zbyt twardą kanapę, za to z miejscem nad głową jest całkiem w porządku. Oczywiście jak na tą klasę auta.
Nieco lepiej będzie z przodu. Tam mamy zdecydowanie więcej przestrzeni i nie dokucza nam buczący nad uchem silnik. Niestety fotelom daleko do miana komfortowych, na krótkich miejskich dystansach co prawda tego nie odczujemy, ale po jednej dłuższej podróży zrozumiecie o co mi chodzi. Na pochwałę zasługuje za to wzorowa funkcjonalność i widoczność zza kierownicy. Do dyspozycji mamy bardzo intuicyjny i porządnie działający ekran obsługi multimediów, chociaż samo audio mogłoby być trochę lepsze, ale to już czepianie się. Przyjemnym akcentem jest drążek zmiany biegów, wygląda po prostu fajnie, a obsługiwanie go to prawdziwa przyjemność. Rzeczą, na którą notorycznie sypią się skargi to brak obrotomierza. Muszę przyznać, że słusznie. Wiem, wiem to nie jest tak naprawdę auto sportowe. Ale ludzie! Obrotomierz to nie są jakieś kosmiczne koszty, a chyba oczywistym jest, że w samochodzie, nawet lekko usportowionym oczekujemy jego obecności.
Nie tyle sport, co sprawność
Stylistyka stylistyką, wygoda wygodą, ale najbardziej interesującym aspektem w przypadku wersji GT jest oczywiście to jak sprawuje się na drodze. Auto wyposażone jest w dobrze już znany silnik 0.9 TCe o mocy 110 koni. W przypadku naszej testówki połączony z manualną skrzynią biegów o 5-ciu przełożeniach. Do wyboru jest również dwu-sprzęgłowy, 6-cio biegowy automat, ale w mojej opinii manual daje znacznie więcej zabawy no i jest zwyczajnie przyjemny w obsłudze. Z racji, że silnik wylądował pod bagażnikiem, napęd jest przekazywany na koła tylne. Już widzę, że części z Was zaświeciły się oczy, ale ostudźcie swój entuzjazm.
Głównym założeniem konstruktorów, którzy zdecydowali się na taki a nie inny rodzaj napędu, nie była broń boże chęć stworzenia narwanego malucha, palącego gumę i kręcącego bączki na parkingu pod supermarketem. Wszystkie te rzeczy możecie sobie wybić z głowy, bo nie pozwala na nie system kontroli trakcji, którego w żaden sposób nie można wyłączyć. Jedyną opcją na mały drift to spora prędkość i mokry asfalt, wtedy nawet przez chwile udaje się utrzymać efektowny slajd, zanim elektronika sprowadzi nas na ziemie. No dobra, to w takim razie po co ten napęd na tył? Otóż, moi mili po to, żeby uzyskać możliwie najmniejszy promień skrętu, czy to się udało? O mamo i to jak! Twingo zawraca niemalże w miejscu i przeciska się przez wąskie uliczki niczym skuter. Można o tym wiele opowiadać, ale prawdziwe wrażenie robi na nas dopiero kiedy usiądziemy za kierownicą. Wydaje się jakby zwrotność Renault przeczyła prawom fizyki i ruchu drogowego. Na ciasne i zakorkowane metropolie, rozwiązanie fenomenalne.
To co z tym sportem?
A jak ma się sprawa z tym sportem? Hmm. Mówiąc wprost dwojako. Kiedy nie mamy porównania do innych, to ma się wrażenie, że jest go tutaj całkiem sporo. W tle nieustannie buczy, niezbyt natarczywy, ale jednak wyraźnie zaznaczający swoją obecność tłumik. Zawieszenie, jest przyjemnie sztywne i sprężyste, a prowadzenie daje dość dużą dozę pewności. Wrażenia z przyspieszania też są całkiem niezłe, w czym duży wkład mają małe rozmiary Twingo, tutaj po prostu czuć prędkość. Nie jest to przerażające wrażenie, ale po prostu czuć kiedy jedziemy szybko. Sprawy mają się jednak gorzej kiedy obok nas, na światłach stanie kombi w dieslu. Wtedy szybko uświadamiamy sobie, że ten cały sport bardziej czuć niż faktycznie on tu jest. Mimo wszystko, jeżeli nie mamy mani porównywania się do innych, to za kierownicą miejskiego francuza możemy czuć się dobrze i całkiem nieźle się bawić. A to wszystko przy znikomym zużyciu paliwa oscylującym w okolicach 5,5-6 litrów, przy jeździe głównie w mieście.
Fajny, ale nierozumiany
Tydzień z Twingo GT minął mi bardzo szybko, przyszedł więc czas na podsumowanie. Wiele się zarzuca temu autu. A to, że wcale nie sportowe, i że to oszustwo, a to że za bardzo sportowe i niewygodne i niefunkcjonalne. Kolejni twierdzą, że to zwykłe wyciąganie pieniędzy i nie jest zupełnie wart swojej ceny, bo przecież TO NIE JEST SPORTOWY SAMOCHÓD. Wszystkim tym malkontentom, mam do powiedzenia jedno. Nie zrozumieliście tego auta. To nie ma być auto wyścigowe. Nie, nikt nawet nie zamierzał zrobić z niego wyścigówki i absolutnie nie można na niego patrzeć w ten właśnie sposób. Renault Twingo GT to po prostu ciekawsza wersja, małego miejskiego wozidełka. Wozidełka, które ze swoich wozidełkowych zadań wywiązuje się genialnie, a przy tym ma w sobie sporą dozę barwności, domieszkę wariactwa i szczyptę sportu. Z tych warzyw, powstaje całkiem smaczna i lekkostrawna zupa. Jednakże tą „zupę”, można ocienić jako kompletną pomyłkę, jeżeli będziecie używać kryteriów oceny dla steku 😉 Ja zbijam piątkę z Twingo GT i cieszę się, że Renault pokazało tym modelem, że nie zawsze trzeba iść najwygodniejszą, utartą ścieżką, a to szczególnie sobie cenię w dzisiejszej, nudnawej motoryzacji. Do następnego, cześć!
Komentarze