Kto jest naszym stałym czytelnikiem, ten wie, że to już drugie nasze spotkanie z Korando w tym roku. Poprzednie trafiło w moje ręce w samym środku arktycznej zimy, która w ubiegłym roku była wyjątkowo ostra. Wtedy jeździłem wersją z napędem tylko na przednią oś, silnikiem diesla pod maską i co najważniejsze przed liftingiem. Tym razem w moje ręce trafiło auto już po zabiegach odświeżających z innym silnikiem i napędem 4×4. Jak wypadł koreański SUV w takiej konfiguracji? Zapraszam na test.
Opinie na temat aut Ssangyonga są podzielone, niektórzy uważają, że to azjatyckie badziewie. Natomiast Ci z nieco bardziej otwartymi umysłami zdążyli już zauważyć, że w Korei wyrasta kolejny poważny konkurent dla producentów z Europy. Ssangyong co prawda nie jest jeszcze „drugim Hyundaiem”, chociaż widać, że mocno prze do przodu. Prawdopodobnie dogoni swojego kolegę z kraju szybciej niż można się tego spodziewać. Wróćmy jednak do przedmiotu naszego dzisiejszego testu.
Kosmetyka, ale przemyślana
Zmiany w Korando są w zasadzie bardziej kosmetyczne niż rewolucyjne. Zresztą, czas na poważne kroki nastąpi już wkrótce przy okazji prezentacji nowego modelu, a to jeżeli wierzyć ćwierkającym ptaszkom, już niebawem. Póki co lekko uatrakcyjniono wygląd auta i poprawiono parę technicznych niedociągnięć. To co zauważymy już na pierwszy rzut oka to przemodelowane lampy przednie, które dodatkowo zyskały modny pasek diod LED, służących jako światła do jazdy dziennej. Dodatkowo przeprojektowano również grill i światła przeciwmgielne. Musicie przyznać, że zmian nie jest za wiele, mówiąc delikatnie. Ale jak się okazuje, wcale nie musiało być ich dużo, bo charakter przodu auta momentalnie przeobraził się w bardziej agresywny i przyciągający wzrok. Korando sprawia wrażenie bardziej nowoczesnego, „odważniejszego” i stabilniej osadzonego na drodze. Ten drobny lifting Ssangoyonga jest świetnym przykładem tego, jak wiele można osiągnąć robiąc małe rzeczy, wystarczy tylko działać z głową.
Koniec brzydkich Ssangyongów!
Reszta karoserii Korando pozostała niezmieniona, więc nie będę poświęcał jej więcej czasu, dociekliwych odsyłam do „zimowego” testu. W krótkich, żołnierskich słowach, mamy do czynienia z samochodem solidnym. O stonowanym designie, które może nie powala swoją stylistyką, ale z pewnością nie ma się tutaj do czego przyczepić. Czasy, kiedy małe dzieci płakały widząc Ssangyonga na ulicy, a później moczyły się w nocy przez kolejny miesiąc, odeszły, miejmy nadzieję, że bezpowrotnie.
Kontynuacje małych, dobrych zmian, czyli wnętrze Korando
Delikatne zmiany nie ominęły również wnętrza Korando. Oczywiście jeżeli siedzieliście w aucie sprzed liftingu to tutaj poczujecie się jak w domu, z tym że w świeżo wysprzątanym i pachnącym, a zużyte sprzęty zostały wymienione na nowe. Także tutaj nie spodziewajmy się jednak rewolucji, mamy do czynienia raczej z kosmetyką, szczęśliwie, równie dobrze przemyślaną. Pierwszą rzeczą, która od razu rzuci nam się w oczy to kierownica. Jest teraz o wiele agresywniej stylizowana, pozbyliśmy się obłości i marnej jakości plastiku, które przywoływały na myśl smutne lata 90-te. Teraz „kółko” w Ssangyongu nie ma się czego wstydzić, jest poręczne, lekko sportowe i dość eleganckie, a przy tym nie straciło nic ze swojej ergonomii.
Pseudo-drewniane wstawki na desce rozdzielczej zastąpiono takimi z pseudo-karbonu i chociaż zazwyczaj nie jestem fanem, ani jednego, ani drugiego, to tutaj udawane włókna węglowe nawet dają radę. Nie kolą zbytnio w oczy, a wręcz dodają wnętrzu nieco elegancji.
God bless you!
Natomiast zmiana, którą ja osobiście doceniam najbardziej to poprawiony soft w systemie multimedialnym. Wreszcie można to ustrojstwo obsługiwać, bez używania wulgaryzmów, czy w skrajnych wypadkach, leków na uspokojenie. Wszystko działa płynnie, cały system jest dość intuicyjny, a zegar wreszcie pokazuje realną godzinę, a nie randomowe liczby. Prośby zostały wysłuchane, należy się plus.
Co do reszty wnętrza, tutaj wszystko zostało po staremu. I bardzo dobrze! Mamy dużą ilość miejsca dla każdego z pasażerów, naprawdę pokaźną ilość miejsca nad głową. Brak wybrzuszenia w podłodze na tunel środkowy, również jest dodatkowym atutem. Bagażnik może nie powala swoimi rozmiarami, patrząc na całkowite wymiary auta, chociaż raczej nie będziecie mieli problemu ze spakowaniem czteroosobowej rodziny na urlop na Mazurach.
Trochę pochwał, trochę narzekań, czyli Ssangyong na drodze
À propos podróży, to najwyższy czas odpalić silnik i ruszyć w drogę. Poprzednim razem testowaliśmy wersję z dieslem, automatem i napędem na przód, tym razem dostaliśmy auto z silnikiem benzynowym, również automatyczną skrzynią, za to napęd tym razem był przekazywany na 4 koła. Właściwie to lepszym określeniem będzie, że istnieje możliwość przekazywania napędu na wszystkie koła, bo na co dzień auto jest dalej przednio-napędówką z dołączanym w razie potrzeby tyłem. Poprzednim razem nieco brakowało mi tego rozwiązania, szczególnie na ośnieżonych leśnych duktach. Kiedy masa auta dawała o sobie znać i Korando miało niekiedy problemy z podjechaniem pod bardziej strome wzniesienie, nieporadnie się ślizgając. Tym razem z uwagi na okoliczności pogodowe nie mogłem sprawdzić jak zachowa się wersja AWD na śniegu, na szczęście natura dała mi substytut w postaci nasiąkniętej, po deszczach gliny.
Twardziel za małe pieniądze
Muszę przyznać, że różnica we właściwościach jezdnych, zwłaszcza w terenie, jest zauważalna i znacząca, oczywiście na korzyść wersji 4WD. Auto prze do przodu pewnie i wjeżdża w miejsca, które na pierwszy rzut oka wydają się dla niego niedostępne. Nawet „zwykłe” opony nie przeszkadzały mu znacząco w przegramoleniu się przez śliską glinę, wypełniającą koleiny. Co prawda Korando, to wciąż nie rasowa terenówka i w naprawdę ciężki teren nie ma się co nim pakować.
Musimy pamiętać, że to jedynie SUV, za to bardzo dzielny jak na swoją klasę. Rzeczą, która dodatkowo działa na korzyść Ssangyonga, jako solidnego narzędzia do pracy w terenie, to fakt prostoty tego auta. Przed zjechaniem z utwardzonej drogi nie spędzicie 10 minut na ustawianiu odpowiedniego trybu jazdy i reszty „niezbędnych” parametrów. Tutaj po prostu jedziecie nie przejmując się za bardzo co będzie dalej, bo Korando da sobie rade samo. Po raz kolejny okazuje się, że najprostsze narzędzia często bywają również tymi najskuteczniejszymi.
Kiepski silnik, ale reszta ok
No dobrze, wiemy już jak jest poza asfaltem, a jak w porównaniu do poprzedniej wersji, nasza nowa testówka sprawdziła się na polskich drogach. Tutaj niestety przewaga, którą wersja z benzyną i napędem na obie osie zyskała w terenie, bardzo szybko topnieje. Silnik diesla wyraźnie lepiej radził sobie z wprawianiem w ruch sporej bryły Korando, a przy tym robił to o niebo ciszej. Benzyna o mocy 149 KM, kiedy potraktujecie ją choć odrobinę ostrzej, zaczyna wyć wniebogłosy, jak uszkodzona pralka. Zdecydowanie nie będzie to jeden z Waszych ulubionych dźwięków. Do kwestii dynamiki również można się przyczepić, ogólnie tragedii nie ma, samochód jest stanie poruszać się sprawnie, jednak diesel pod maską robi to po prostu lepiej.
Nie inaczej jest ze spalaniem. W cyklu miejskim musimy się liczyć z wynikami co najmniej na poziomie 9 litrów, a dobicie do 12 to tak naprawdę chwila braku kontroli w delikatnym obchodzeniu się z gazem. Na trasie będzie nieco lepiej, tutaj komputer pokładowy pokaże około 8 litrów na setkę, na wskazania poniżej tej wartości raczej nie ma co liczyć. Same właściwości jezdne na asfalcie nie różnią się absolutnie niczym od poprzedniej wersji. Jest w miarę stabilnie i jako tako precyzyjnie, nie ma co się jednak oszukiwać, że Korando to połykacz zakrętów, ale też nie próbuje udawać, że nim jest.
Kilka słów na koniec
Podsumowując spotkanie z poliftowym Korando (chociaż, niektórzy nazywają go nowym modelem) trzeba przyznać, że to znane danie, zaserwowane w nieco zmienionej formie, które nadal jest równie smaczne. Zmiany chociaż kosmetyczne, nadały mu atrakcyjności i świeżości. Zlikwidowano drażniącą bolączkę w postaci obsługi multimediów i wszystko teraz działa tak jak powinno. Samochód jest naprawdę solidną propozycją dla osób, które używają auto nie tylko do wożenia rodziny, ale również bardziej użytkowo, na przykład w pracy. Idealnie nadaje się dla osób posiadających działkę na odludziu, którym szkoda taplać w błocie i rysować o chaszcze droższe SUV-y.
Natomiast jeżeli chodzi o wybór idealnej wersji, to swoją uwagę należy skierować w kierunku auta z automatem, napędem na wszystkie koła i dieslem pod maską, ponieważ silnik benzynowy niezbyt dobrze radzi sobie z tym całkiem sporym samochodem. Ssangyong udowadnia po raz kolejny, że konsekwentnie idzie obraną przez siebie drogą i zmierza w dobrą stronę. Co prawda na razie stawia jeszcze nieśmiałe, małe kroki, widać za to, że z każdym kolejnym nabiera rozpędu. Ta marka jeszcze nas wszystkich zaskoczy. Do następnego!
Komentarze