Szczerze przyznam, że SEAT zawsze był marką, której nigdy nie brałem pod uwagę w kategorii „samochód dla mnie”. Traktowałem je jako trochę gorsze Volkswageny, niby miały słynąć z hiszpańskiego temperamentu i niemieckiej technologii. I o ile tę germańską część można było dostrzec dość łatwo, to gorącej południowej krwi dopatrzeć się nie dawałem rady. A co do samego Leona? Tutaj też miałem mieszane uczucia, niby pierwsza generacja nawet mi się podobała. Z pewnością o wiele bardziej niż ówczesny Golf, to druga odsłona była dla mnie kompletnym nieporozumieniem. Od tamtych czasów jednak sporo minęło i wydaje się, że hiszpańska marka mocno wzięła się za siebie. Żeby zweryfikować, jak to wszystko ma się w praktyce porwałem Leona w najmocniejszej wersji CUPRA, żeby przez tydzień sprawdzić go na ulicach zaśnieżonej stolicy.
Zanim przejdziemy jednak do naszego dzisiejszego gościa, chcę wspomnieć o jeszcze jednej rzeczy. Mianowicie, macie właśnie okazję czytać test ostatniego Mohikanina. Dlaczego? Bo Leon CUPRA to ostatni SEAT CUPRA. Następne usportowione SEAT-y będą już sprzedawane pod marką CUPRA i próżno będzie tam szukać innej nazwy producenta, czy charakterystycznego logo z literą S. Po co to wszystko? Nie mam pojęcia, ale ostatnio panuje moda na wyodrębnianie osobnych marek, patrz choćby DS czy Polestar.
Dziwny przypadek Leona Buttona
Dobrze, po tej dawce wiedzy teoretycznej czas wreszcie przejść do praktyki. Obecna generacja Leona jest na rynku już 6 lat. Jak na standardy tej klasy to prawdziwa wieczność i z reguły sześcioletnie konstrukcje wyglądają równie archaicznie, co FSO Polonez. Inaczej jest jednak z Seatem. Fakt, przeszedł on w międzyczasie lekkie liftingi, ale nie odmieniły one jakoś szczególnie wyglądu całości samochodu. Tym większe brawa należą się projektantom SEAT-a. Udało im się stworzyć auto, które mimo upływu lat wygląda o wiele bardziej świeżo, atrakcyjnie i nowocześnie, niż wiele aut, które swoją premierę miały, choćby miesiąc temu.
Spora w tym zasługa wyrazistych załamań, mnóstwa ostrych krawędzi i genialnie dobranych proporcji. Przepis na sukces wydaje się być więc całkiem prosty, chociaż patrząc po innych producentach wcale taki prosty nie jest. Sylwetka Leona to klasyczny ostry klin. A cała reszta poszczególnych elementów i detali to po prostu konsekwentna kontynuacja tej filozofii. Oczywiście wersja CUPRA jest tego wszystkiego kwintesencją. Tutaj wszystko jest ostre i wyraziste, co genialnie oddaje drapieżny charakter 300 konnej przednio-napędówki.
Przednie i tylne światłą są kanciaste, na felgach też znajdziecie ostre krawędzie. Lusterka również wpisują się w ten styl, właściwie to są jednym z moich ulubionych detali, a co ważniejsze oprócz atrakcyjnego designu nie tracą nic ze swojej użyteczności. Jedyną obłą rzeczą z zewnątrz, poza kołami, są końcówki wydechu. Czemu zdecydowali się na takie, nie mam pojęcia. Nie kłuje to w oczy, ale według mnie o wiele bardziej pasowałyby trapezoidalne końcówki.
Małe zmiany, ale wystarczające
A czym się tak naprawdę wyróżnia wersja sportowa od „zwykłej”? Zmian jest zaskakująco mało, a CUPRA mimo, że wygląda rasowo, to jednak nie bije nas sportem po oczach. Pierwsze, co zauważymy to wielkie felgi z oponami grubości naleśnika, za felgami czają się czerwone zaciski i chyba to głównie zdradza, że mamy do czynienia z czymś mocniejszym niż bazowe 1.2 TSI. Z przodu również nie uświadczymy rewolucji, ot zderzak ma większe wloty powietrza i ogólnie jest nieco bardziej podziurawiony. Pozostał tył, gdzie mamy emblemat CUPRA 300, tak żeby policjanci w tajnym BMW od razu wiedzieli za kim podążać. Do tego dochodzi skromny dyfuzor i dwa duże wydechy, które strzelają równie głośno co polscy myśliwi po wypiciu paru głębszych, czyli po prostu na normalnym polowaniu. I tyle. Niby niewiele, a jednak wszystko wygląda super, nie będąc przy tym prostacko ostentacyjne. Póki co Leon całkiem nieźle zdobywa moje serce, zobaczymy jak będzie dalej.
Niemieckie wnętrze, hiszpański temperament?
Po dopełnieniu formalności związanych z użyczeniem auta do testu, czym prędzej wskoczyłem do wnętrza, bo pogoda na zewnątrz w dalszym ciągu miała głęboko w poważaniu moje pękające od zimna dłonie. Po zajęciu miejsca w wygodnym, choć mocno opinającym fotelu kubełkowym, moim oczom ukazał się Volkswagen. Z resztą nie spodziewałem się zobaczyć niczego innego. Czy to źle? To już musicie ocenić sami. Jeżeli chodzi o moje zdanie, to ja niezbyt przepadam za wnętrzami aut z logiem VW, ponieważ uważam że są zwyczajnie nudne.
Nie można za to odmówić im kilku bardzo pozytywnych aspektów. Po pierwsze, jakość i to zarówno samych materiałów, jak i spasowania. Wszystko tutaj gra i jest na bardzo dobrym poziomie, często w autach z wyższej półki cenowej próżno szukać porównywalnego wykończenia. Po drugie ergonomia, to zawsze był konik Niemców. Każdy przycisk, każda funkcja, każda część jest dokładnie tam, gdzie się tego spodziewacie i działa za każdym razem tak jak powinna. Na ilość miejsca również nie powinniście narzekać i nawet w 3 drzwiowej wersji można podróżować wygodnie w 4 dorosłe osoby.
A ile we wnętrzu Leona CUPRA jest sportu? Trochę jest, ale również nie ma go w nadmiarze, czyli podobnie jak na zewnątrz. Mamy bardzo dobre i świetnie wyglądające fotele kubełkowe obite alcantarą. Czarną podsufitkę, zegary wyskalowane do 300 km/h, metalowe nakładki na pedały, trochę alcantary na boczkach, oraz elementy obszyte sztuczną skórą o fakturze karbonu i lekko zmienioną kierownicę i już. Czy to dużo, czy mało? Ciężko powiedzieć, dla mnie z pewnością wystarczająco. Ogólne odczucie z wnętrza mam takie jakbym obcował z rzeczą z segmentu premium, co zdecydowanie można poczytać na duży plus.
Pogoda nieidealna
Nie po to jednak kupuje się auto, które pod maską ma 300 konny silnik 2.0, żeby kontemplować stojaki na kubki, lub klamki do otwierania drzwi. Najważniejsze jest tu oczywiście to jak auto się prowadzi, jak przyspiesza, jak hamuje, jak brzmi i ile daje frajdy. Musze przyznać, że warunki na drodze niezbyt mnie rozpieszczały, przez większość testu padało, a po suchym asfalcie udało mi się pojeździć nie więcej niż przez dwa dni.
Tym niemniej te dwa dni w połączeniu z pięcioma pełnymi deszczu i śniegu pozwoliły mi dość dobrze poznać możliwości tego narwanego hatchbacka. Chociaż jeżeli ktoś się nie zna to na początku może w ogóle sobie nie zdawać sprawy, że wsiadł za kierownicę samochodu-maniaka. Za to Ci znający się na rzeczy od razu zauważą pewne odstępstwa od normy, a te pojawiają się już z momentem odpalenia 2 litrowego potworka pod maską.
Nadwoziem wstrząsa lekki dreszcz ekscytacji, a silnik zaczyna basowo mruczeć. Nie jest przy tym ani trochę nachalny, czy uciążliwy, po prostu słyszysz, że działa i ten dźwięk zdecydowanie Ci się spodoba. Zegary po odpaleniu silnika efektownie wędrują do maksymalnych wartości i zapalająca się na biało liczba „300” powinna już każdemu dać mocno do zrozumienia, że coś jest na rzeczy. Kierownica pracuje z wyraźnie większym oporem niż w „normalnym” Leonie, co zrozumiałe przy takiej mocy rzuconej na przednią oś.
Powoli wytoczyłem się z parkingu pod salonem Seata i dojechałem do wyjazdu na drogę. Musiałem sprawnie włączyć się do ruchu, więc bez namysłu wcisnąłem pedał gazu mniej więcej do połowy i w tym momencie dotarło do mnie, że te 300 koni to nie puste przechwałki producenta. Reakcja na gaz jest natychmiastowa i auto wyrywa do przodu. A co najlepsze robi to nawet na mokrym, bez zbędnego darcia się w niebogłosy i palenia gumy. ESP do spółki ze szperą dziarsko biorą się do roboty i fakt, jest znacznie wolniej niż na suchym, ale za to jest bezpiecznie i dalej o wiele szybciej niż w większości aut, które mijasz. Zdążyłem już dojechać do świateł i czekając na zmianę na zielone, stwierdziłem, że ja też coś pozmieniam i włączyłem tryb CUPRA.
CUPRA. I włączają się emocje
W tym trybie SEAT robi się zdecydowanie najbardziej zwariowany. Silnik zaczyna być mocno słyszalny, chociaż niestety głównie z głośników. Zawieszenie utwardza się w naprawdę odczuwalnym stopniu, a reakcja na gaz jest podobna do reakcji rotwailera na kota spacerującego dokładnie na granicy jego łańcucha. Kiedy tylko sygnalizacja pozwoliła mi ruszyć Leon wyrwał do przodu jak spuszczony ze smyczy. Świat za oknami zaczyna się rozmazywać, słychać wściekły dźwięk wydechów, przerywany co jakiś czas fenomenalnymi wystrzałami.
Trochę żałowałem, że w mojej testówce nie było napędu na wszystkie koła. Sytuację ratowało za to, to że Leon nawet w wersji z przednim napędem nie będzie za wszelką cenę próbował Wam wyrwać kierownicy z rąk. Fakt, może trochę pomyszkuje po drodze, może system kontroli trakcji obetnie nieco z jego mocy, ale będzie sunął do przodu prawie tak niewzruszenie, jak tramwaj po torach. Wielkie brawa dla inżynierów VAG-a, bo przy takiej ilości koni pod maską nie jest to efekt łatwy do uzyskania.
Nie samymi prostymi Leon żyje
Hothach’e, a nasz Leon bez wątpienia się do nich zalicza, nie służą jednak tylko do jazdy po prostych, a mają dawać najwięcej frajdy z jazdy po zakrętach. Tutaj SEAT też nie ma się czego wstydzić, już w trybie comfort nie można mu wiele zarzucić. Jednak to na co naprawdę go stać pokazuje w trybie CUPRA. Największe wrażenie robi utwardzające się zawieszenie. Z reguły producenci chwalą się swoimi amortyzatorami o zmiennej sile tłumienia, a w praktyce okazuje się, że różnice są praktycznie nie wyczuwalne. Zwłaszcza przez „amatorskiego” użytkownika.
W Leonie nie sposób jednak przeoczyć zmiany. Auto jest wyraźnie „twardsze”, przez co prowadzenie na krętych drogach jest jeszcze bardziej precyzyjne. Dodatkowo pomaga nam szpera, która dba o to, aby moc była kierowana na właściwe koło. Dzięki tym dwóm, dość prostym zabiegom, otrzymujemy auto, które mimo 300 koni rzuconych na przednią oś prowadzi się pewnie, precyzyjnie i bezpiecznie. I to wszystko bez zbędnego mielenia kołami, czy wyjeżdżania przodem.
Mix wariactwa z rozsądkiem
Według mnie, największym sukcesem Leona jest jego wszechstronność. To naprawdę szybkie auto, które potrafi dać mnóstwo fun’u i pozytywnych emocji. Kiedy chcemy, możemy się wyszaleć do woli, postrzelać z wydechu i upajać się przeciążeniami na zakrętach. A przy tym wszystkim SEAT jest świetnym autem do jazdy na co dzień. Potrafi być oszczędny, bo 8 litrów na setkę w mieście w 300 konnym aucie to według mnie świetny wynik, a w trasie udało mi się bez problemów zejść do poziomu 6,5 litra. Wygląda przy tym dynamicznie, ale nie wulgarnie, więc kiedy pojedziecie na obiad do dziadków, nie będą mieli Was za idiotę, który próbuje się zabić. A na koniec zostaje cena. Podstawowa CUPRA w wydaniu 3 drzwiowym kosztuje niewiele ponad 120 tysięcy. Czy potrzeba lepszej rekomendacji? Wspaniałe zwariowano-rozważne auto. Seacie będę od dziś patrzył na Was zupełnie inaczej.
Komentarze