Poszukując dobrego i nieźle wyposażonego auta kompaktowego, często zdarza się, że pomijamy ofertę Seata. Fakt, niegdyś samochody hiszpańskiego producenta nie budziły szczególnego zachwytu – dziś jednak jest już zupełnie inaczej. Seat Leon jest tego żywym dowodem.

Seat od zawsze kojarzył mi się z marką oferującą samochody tańsze, z niższej półki. To wrażenie pogłębiło jeszcze bardziej doświadczenie z madryckimi taksówkami, gdzie w większości przypadków miałem okazję podróżować Dacią Logan lub Seatem Toledo. Niezbyt wygodne, bardzo słabo wyposażone i obowiązkowo białe jednostki hiszpańskich korporacji taksówkowych skutecznie zniechęciły mnie do tej marki. Do momentu, aż wsiadłem w nowiutkiego Seata Leona.

Leon ubrany w Golf(a)

Po wejściu do środka od razu poczułem, że mam déjà vu. Dopiero co miałem okazję przejechać się Golfem GTD i – jak się okazało – środkowa konsola jest wspólnym mianownikiem dla niego, jak i dla Leona. Obydwa te samochody zresztą powstają na bazie tej samej płyty podłogowej, którą dzieli wiele jednostek z Grupy Volkswagen.

Wersja wyposażenia excellence, którą dostałem do testu, robi wrażenie. Po otwarciu drzwi witają nas podświetlane listwy progowe, a wygodne fotele zapraszają do tego, aby rozgościć się w środku. Wnętrze w kolorze czarnym, dodatkowo z opcjonalną czarną podsufitką sprawdza się znakomicie zwłaszcza w nocy, refleksy świetlne nie odbijają się wokół i nie rozpraszają nas w trakcie jazdy. Do tego eleganckie akcenty w formie ambientowego oświetlenia w zagłębieniu drzwi, którego kolor możemy dostosować do naszych preferencji. To wszystko sprawia, że na wygodnym fotelu z elementami ekologicznej skóry siedzi się bardzo przyjemnie.

Samochód został zaopatrzony w systemy bezpieczeństwa – zapobiegania kolizjom i utrzymania w pasie ruchu. Ten drugi działa szczególnie dobrze, radzi sobie bowiem zarówno z liniami, jak i z krawężnikami. W trasie wesprze nas adaptacyjny tempomat, który możemy wykorzystać również w korku do podążania za samochodem przed nami. Dodatkową opcją wyposażenia jest wirtualny kokpit: przeszło dziesięciocalowy ekran wyświetlający cyfrowe zegary, nawigację i informacje z komputera pokładowego tuż przed nami. Za taką przyjemność należy dopłacić prawie 1700 zł.

Po przygotowaniu się do jazdy i ustawieniu fotela jak lubię, postanowiłem sprawdzić, ile miejsca zostało z tyłu i tu niestety rozczarowanie. Pomimo ledwo metra siedemdziesięciu wzrostu, z tyłu już było mi dość ciasno. Aż strach pomyśleć, co dzieje się, kiedy zarówno kierowca, jak i pasażer za nim są wyżsi. Z drugiej strony odkryłem dwa porty USB oddane do dyspozycji pasażerów tylnej kanapy, zaraz pod kratką nawiewu. Jest to coś, co uważam, że powinno być już globalnym standardem od kilku ładnych lat.

Hiszpański temperament, choć technologia niemiecka

Egzemplarz, który testowałem został zaopatrzony w 150-konny silnik benzynowy i system adaptacyjnej regulacji zawieszenia, za który trzeba dopłacić ponad 3 tysiące złotych. Do automatycznej skrzyni DSG dołożono opcjonalne manetki zmiany biegów. Wszystko po to, abym mógł jednoznacznie stwierdzić: jeździ się nim rewelacyjnie. Samochód ważący 1200 kilogramów aż wyrywa się do przodu – a trzeba zauważyć, że nie jest to nawet najmocniejszy dostępny silnik dla “standardowego” Leona. Adaptacyjne zawieszenie pozwala na wybór trybu jazdy. Poza normalnym i “eko” mamy do dyspozycji też “comfort”, który znacznie lepiej radzi sobie z nierównościami na drodze. “Sport” z kolei utwardza zawieszenie, pozwalając nam idealnie poczuć powierzchnię, po której prowadzimy auto.

I wszystko jest idealnie – po mieście możemy błyskawicznie wystartować spod świateł, a jadąc w dłuższą trasę, wygodne fotele zapewnią nam przyjemną podróż. Jedyne “ale” pojawia się, kiedy poruszamy się z maksymalną prędkością po autostradzie – przy 140 kilometrach na godzinę nie doświadczymy w kabinie przyjemnej ciszy. Aerodynamika samochodu sprawia, że dźwięk pędu powietrza przy większych prędkościach zaczyna wdzierać się do środka. Nie na tyle, żeby uniemożliwiać normalną rozmowę czy słuchanie radia, jednak szum w tle jest słyszalny. Jednak nie ma co się czepiać – Leon jest w końcu klasycznym kompaktowym hatchbackiem i takie zachowanie nie jest niczym nadzwyczajnym.

Detale, które zmieniają wiele

To, co mnie najbardziej urzekło, to drobiazgi, które powodują, że z samochodu korzysta się przyjemniej. Choć już standardowo Android Auto rozszerza znacznie funkcjonalności wbudowanego systemu rozrywki, to zawsze można zrobić coś lepiej. W Leonie dostajemy do dyspozycji przycisk, który przenosi nas bezpośrednio do aplikacji, bez konieczności dodatkowego przedzierania się przez menu. Rozwiązanie genialne w swej prostocie, ale niezwykle przydatne. Szyberdach z kolei sterujemy pokrętłem, które umożliwia określić z góry określić pożądaną pozycję uchylenia, zamiast standardowego pełnego uchylenia i całkowitego zamknięcia. Mała rzecz, a cieszy.

Na szczególną pochwałę zasługuje liczba udostępnionych portów USB. Za pomocą kabla możemy ładować cztery urządzenia jednocześnie (dwa z przodu i dwa z tyłu). Dodajmy do tego ładowarkę bezprzewodową na półce pod sterowaniem klimatyzacją oraz gniazdo zapalniczki – to już więcej możliwości niż maksymalna liczba pasażerów. Również dla źródeł muzyki Seat nie poskąpił możliwości – USB, AUX, Bluetooth, CD z obsługą MP3 czy aż dwie karty SD. Producent ewidentnie nie chciał nas ograniczać.

Ile za taką przyjemność?

Seat Leon okazał się znacznie lepszy, niż się tego spodziewałem. Oczywiście wszystko, co dobre, ma odpowiednią cenę. W przypadku tego egzemplarza musielibyśmy zapłacić ponad 125 tysięcy złotych. Nie jest to jednak maksymalny pułap cenowy, jaki możemy osiągnąć kupując nowego Leona. Wybierając mocniejszy silnik, skórzaną tapicerkę i więcej dodatków śmiało przekroczymy 140 tysięcy.

Komentarze